środa, 2 października 2013

dwudziestoletnia magdo...

http://www.youtube.com/watch?v=Qq6tSvY6O24

Droga Dwudziestoletnia Magdo, miałaś marzenia...
dlaczego ich nie realizowałaś?
dlaczego brnęłaś w "coś", czego tak naprawdę nigdy nie chciałaś?
po co ta Twoja głupia i do nieczego-nie-potrzebna i zgubna często ambicja?
po co kierunek studiów, których nie chciałaś?
dlaczego tkwiłaś i marnowałaś lata na naukę czegoś, co nigdy nie dawało tobie ani satysfakcji ani świadomości realizacji?
zmarnowałaś wiele lat...wiele trudnych lat na dążeniu do czegoś, czego nie chciałaś.
Nie masz już dwudziestu lat.
Jesteś mądrzejsza?
Jesteś głupia bo zmarnowałaś duży kawałek życia zamiast iść tam, gdzie powinnaś, gdzie chciałaś...
Jesteś nie-tam i nie-tu gdzie powinnaś, gdzie miałaś być w dawnych marzeniach!
co z tym zrobisz dzisiaj... kiedy nie masz już dwudziestu lat i nowej szansy startu w życie..?
gdzie będziesz za kolejnych dziesięć lat?
spełnisz wreszcie marzenia, które czekają na spełnienie, czy nadal będziesz brnąć w to, czego wcale nie chcesz...?


czwartek, 27 czerwca 2013

magazyn Bieganie

...mój pierwszy górski maraton



czyli o tym, jak to było pierwszy raz i dlaczego..;)

…wiele w naszym życiu zdarza się przypadkiem i tak też było z moim bieganiem w górach.
Biegałam, startowałam w wielu biegach ulicznych ale o górach i startach w zawodach nie myślałam, nie planowałam - może dlatego, że nie było to jeszcze „popularne” i nagłośnione wśród znajomych biegaczy, może…
Starty w biegach ulicznych dawały mi satysfakcje i radoche z samego uczestnictwa w biegu jak i kolejnych życiówek. Nie planowałam gór ale… one zaplanowały, że zacznę po nich biegać;)
Wiosną 2010 roku wystartowałam w pierwszym biegu trailowym - krótki dystans ok. 7 km nad poznańską Maltą. Był to przypadek ;)
Nie wiedziałam, że w lasku nad Maltą odbywają się tego dnia zawody z cyklu Salomon Malta Trail Running. Przybiegłam na mój sobotni trening dookoła jeziorka maltańskiego ale zobaczyłam grupki ludzi z numerami startowymi na koszulkach. Wśród nich kilkoro znajomych i… zamiast mojego samotnego pobiegania nad Maltą wystartowałam w zawodach J
tak się zaczęło - mój pierwszy bieg trailowy
J
Tak się zdarzyło, że udało mi się wygrać te zawody więc byłam podwójnie zadowolona z treningo-nieprzewidywalnego-startu J
Kolejny bieg trailowy, w którym pobiegłam to 10 km w Puszczy Kampinoskiej pod Warszawą. To był też „przypadek”. Spędzałam weekend u koleżanki w Warszawie, wiedziałam, że w niedzielę będą zawody w Kampinosie - zabrałam ze sobą ciuchy i wystartowałam.
Bieg trailowy w Puszczy Kampinoskiej to mało wymagająca trasa, praktycznie porównywalna do płaskich biegów ulicznych. Brak wzniesień, przewyższeń, jedynie piaszczyste ścieżki miejscami sprawiały, że grzęzło się w piachu i trudno było nogi stawiać.
Przyjemna trasa, zacienione ścieżki w upalny czerwcowy dzień… i tym razem też start przyniósł zwycięstwo wśród kobiet J
Zadowolona wróciłam na poznańskie niziny. Dwie wygrane w dwóch kolejnych biegach cyklu STR spowodowały, że zaczęłam myśleć o kolejnym starcie, aby zbierać punkty do klasyfikacji generalnej. Następny bieg cyklu odbywał się za dwa tygodnie. Był to bieg już typowo górski - Maraton Gór Stołowych. Nie miałam pojęcia jak będzie i co to znaczy biegać po górach. Do tej pory dużo wędrowałam po górach ale… były to tylko spacery z plecakiem od schroniska do schroniska… ;)
Nie wyobrażałam sobie, jak może wyglądać rywalizacja i pokonywanie kilometrów na górskich ścieżkach. Nie zastanawiałam się nad tym, wiedziałam, że chcę spróbować pokonać dystans ultramaratonu w Pasterce. Spojrzałam na mapę, trasę i profil biegu i zastanawiałam jedynie, czy trasa będzie wystarczająco dobrze oznaczona i czy się nie zagubię po drodze;)
Wieczór przed zawodami w Pasterce to nowe spojrzenie na bieganie…
Przyjechali „ludzie gór”, biegacze, którzy przebiegli już wiele górskich ultramaratonów. Czułam się trochę dziwnie bo ja o bieganiu po górach nie wiedziałam zupełnie nic.
Nieznajomi biegacze do późnej nocy opowiadali o swoich startach w górach, pouczali co powinnam zabrać, jak biec. Z tych rad wynikało, że ja jako zupełnie początkująca w biegach górskich to najlepiej jeśli zabiorę ze sobą duży plecak i wrzucę do niego „wszystko” od płaszcza przeciwdeszczowego, skarpetek i butów na przebranie po najrozmaitsze energetyczne przekąski…
Wystraszyli mnie ;)
Sugerowali, że skoro to pierwszy bieg w górach to powinnam pobiec bardzo asekuracyjnie i spokojnie, aby tylko zmieścić się w limicie czasu wyznaczonym przez organizatorów.
Bez planu i zakładanego czasu pokonania dystansu stanęłam na starcie mojego pierwszego ultramaratonu górskiego.
Może zachowałam się lekceważąco ale porad Panów - speców od biegania po górach nie wzięłam sobie do serca i postanowiłam pobiec tak, na ile zgodzą się współpracować moje nie przyzwyczajone i nie nauczone do biegania po pagórkach nogi… ;)
Największym błędem było, że nie zabrałam ze sobą nic do picia. Wydawało mi się że skoro podczas maratonów ulicznych nigdy nie korzystałam z punktów żywnościowych i podczas żadnego biegu nic nie piłam to i tym razem będzie to sprawdzona i właściwa taktyka.
Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że ultramaraton górski w 40-stopniowym upale to nie „pobiegawka” na 15 czy 21 km na ulicy ;)
Na 15 km jedynym moim marzeniem był łyk wody! Na szczęście na mojej drodze stanął biegacz, który rezygnował z dalszego biegu i podarował mi swój bidon i pół butelki powerade J
co za radość i ratunek!
Do mety dobiegłam przeszczęśliwa, że udało mi się ukończyć mój pierwszy ultra maraton górskiJ
Biegów górskich nie da się porównywać z biegami ulicznymi.
Są zupełnie inne. Dla mnie jako „biegaczki nizinnej” trudne były zbiegi i z tym miałam problemy.
Wbieganie szło mi całkiem dobrze - do podbiegania nie potrzeba specjalnej techniki, wystarczy siła w nogach i jako-taka kondycja;)
Ze zbiegami jest już trudniej. Biegłam bardzo asekuracyjnie bojąc się, że krzywo postawię stopę, skręcę nogę na nierównej nawierzchni i kamieniach. Psychicznie zbiegi dużo mnie kosztowały, jeśli widziałam ile osób pędem mnie wyprzedza. Niektórzy biegli z taką lekkością i łatwością, „odpoczywając” podczas tych zbiegów i szybkimi susami oddalali się…
Później na „płaskim” odcinku i pod górkę musiałam nadrabiać stracone metry. Było to trochę demotywujące, że muszę włożyć tyle wysiłku żeby dogonić kogoś, kto i tak za chwilę na zbiegu przegoni mnie o kilkadziesiąt metrów - bo potrafi umiejętnie zbiegać…
To był właśnie mój problem - brak umiejętności zbiegania, zbyt duża asekuracja i ostrożność podczas stawiania kolejnych kroków w dół.

Ale…mimo braku umiejętności zbiegania - Maraton Gór Stołowych wspominam jako piękne nowe doświadczenieJ

Więcej w najnowszym magazynie Bieganie w artykule ‘temat numeru’ ;)






wtorek, 2 kwietnia 2013

zima długa

Zima była długa, długa i najpierw zupełnie nie-zimowa. Nie śnieżyło, nie mroziło. Za to marzec był zimowy za całą zimę… Pierwszy dzień wiosny i minus 15 stopni ;)
Długa zima to czas na przemyślenia i przemyśliwania różnorakie. Trudny to był czas ale potrzebny i ważny. Misz-masz zimowy…

Najpierw były Dolomity i narty. Długi styczeń i długi luty i śnieg, zimno i praca.





Później powrót do rzeczywistości i próba zmierzenia się z nią i popatrzenia na wszystko z bardziej obiektywnej perspektywy… Da się wyjść poza własne „ja” i popatrzeć na nasze życie z obiektywnej perspektywy..? Trudne, ale chyba się da.

Bycie w górach to dobry czas, dobre nastroje, dobre emocje i wiara we wszystko, że będzie lepsze, dobre, bardziej kolorowe…

...
21.02.2013.


koniec. kropka.

...

bycie w górach cieszy...
bycie w górach potrzebne i fajne jest
:)







Bieg Piastów i SNS, Przyjaciele i uśmiech:)





Pierwszy dzień wiosny w Jakuszycach...
zimowo jest! :)






Długa zima skończyła się pojechaniem do domu na Święta.
DOM... cudowne miejsce!
i te najbliższe, zawsze pomocne i kochane Osoby! :)

Po długiej zimie wracam do Warszawy.
Innej Warszawy.
Już nie-tamtej, nie-takiej.
Wszystko będzie inne, nowe.
Wspomnienia na zawsze będą już tylko wspomnieniami.

...i wierze, że po długiej często trudnej i smutnej zimie nadejdzie prawdziwa wisona!
fajna... i że zasługuje na dobry scenariusz życiowy... ;)


niedziela, 16 grudnia 2012

anty-KONDYCJA


mega-hiper-giga-totalnie brak mi kondycji!
…i źle, bardzo źle znosze taki stan nie-MOCY i ociężałościL
Kilkanaście miesięcy bez biegania musiało przynieść efekty czy raczej anty-efekty.
Przyniosło tez kilka kilogramów masy sadełkowej i potrzebę nowej, większej garderoby…
Wszystko przymałe, za małe, za ciasne i nie udające się wcisnąć na „moje nowe ciało”.
Przyjechałam w GÓRYJ małe co prawda ale zawsze nawet takie nie-za-wysokie góry są lepszejsze niż nizinowata, płaska Warszawa.
Pierwszy poranek w górach przywitał mnie deszczem, szaro-burym i ponurym niebem bez widoku na góry L
hmm…bez widoku na cokolwiek bo mgła…
Ale co tam! Ide, biegnę - „trening” czas zacząć ;)
Z Karpacza dolnego „biegnę” przez centrum tej metropolii górskiej;) i tu już zmęczenie i dyszenie bierze górę.
JEJKU co się dzieje?! Co za słabość i zupełny brak kondycji L
Człapie przez miasto, doczłapywuje do Kościółka Wang. Taki kawałeczek a mnie już mięśnie bolą…
Załamana swoim stanem nie-mocy i zmęczeniowatości najchętniej bym wróciła, schowała się pod kołdrę i zaczęła użalać się nad sobą i przeklinać kontuzje, brak treningów i to, co się porobiło z moimi nogami, płucami, „formą” L
Deszcz pada, zimno, mokro, źle - ale wracać nie mogę, nie chcę! Trzeba dalej, wyżej, pod górę! Muszę, chcę przemóc swoje nie-chcenie żeby znów mieć siłę, kondycję i móc biegać…
No to do góry! Deszcz przemienia się w mokry śniego-deszcz i pada tak intensywnie, że prawie nic nie widzę. Wiatr wieje, na szlaku lód i krzywo zamrożony śnieg. Szkoda, że nie zabrałam gogli… chociaż widziałabym gdzie idę, biegnę, maszeruję..!
Człapię, wolno, bardzo wolno ale do góry;)
Coraz zimniej i coraz mocniej wieje. Mało przyjemnie…
Samotnia! Wreszcie jest - mój „półmetek treningowy”.
…i mało co widać L
Mgła i wiatr i zimno i…ubieram się i dalej „szybko” do góry, do Strzechy Akademickiej, a stamtąd już tylko szlakiem dół.
W dół oznacza jeszcze większy chłód i zimność L i znowu ślisko - wiatr zwiał śnieg ze szlaku i została oblodzona ścieżka.
Biegnę………..tylko, że ja przecież nie potrafię zbiegać… Może jeszcze się nauczę, chcę się nauczyć J
13 km i pierwszy górski „trening” zrealizowany… biegiem czy marszem……… J no od czegoś trzeba zacząć to „trenowanie” i powracanie do jako takiej „sprawności”…
Ciekawe co będzie jutro? ;)
Czy moje nieprzyzwyczajone mięśnie pozwolą mi zwlec się z łóżka..?
Lepiej żeby pozwoliły i nie stawiały oporu w jutrzejszej próbie naprawiania siebie! ;)

http://www.movescount.com/moves/move9285489






sobota, 15 grudnia 2012

GÓRY nie-zimowe



Sobota - 15.12.2012 - godz. 5.30 - Śnieżka - pociąg TLK - Warszawa - Jelenia Góra

Wsiadam do pociągu, zimno, bardzo zimno… W wagonie ciemno, brak prądu i ogrzewania.
Może się ociepli, może, a może się nie-ociepli. Wyruszam w poszukiwaniu cieplejszej miejscówki. Jest - wreszcie ciepły przedział. 10 godzin w pociągu, dłuży się, monotonnie i długo. Czym bliżej gór, tym śniegu coraz mniej i coraz mocniej pada deszcz.
Jelenia Góra, deszcz, szaro-buro, ponuro i kałuże pod nogami.
Innych gór chciałam! Czekam na busa do Karpacza. Jadę. Cieszę się! Wreszcie odpocznę. Wreszcie daleko od miasta i gonitwy. Wreszcie - tylko, gdzie ta zima, którą chciałam tutaj odnaleźć..?
Może jutro przyjdzie… prawdziwa, zimowa, śnieżna i mroźna!
Wieczorem basen. Kompleks hotelowo-basenowy Sandra SPA. Miło. Nie ma ludzi. Pusto. Duży basen tylko dla mnie. Można popływać. A potem dużo zjeść bo smaka i ogromną chętkę na wszystko mam. Jem, jem, jem i…znowu północ się zrobiła. Spać. Dobranoc.


niedziela, 2 grudnia 2012

Żoliborski bieg Mikołajowy:)

...skoro już postanowiłam, wszem i wobec obwieściłam, co postanowiłam to i realizować sportowo-treningowe postanowienia urzeczywistniać rozpoczęłam........pomalutku;)
Pierwszą "okazją" do treningu i wypełnienia mojej 'sporto-misji' było pobieganie podczas Żoliborskiego Biegu Mikołajowego na Kępie Potockiej. Blisko domku, numer startowy się załatwił:) więc nic tylko czym prędzej wysłużone speedcrossy z szafy wyjmować, ciuszki bieganiowe przywdziewać i na start!
...
jakoś dziwnie mi trochę było tak po prostu przyjść i spokojnie czekać na start... bez stresu, nerwów, rozglądania kto jest i z kim będę potencjalnie się "ścigać", bez rozgrzewki, przebieżek...
ot porozglądałam się, poobserwowałam ludzi, zatęskniłam trochę za emocjami przed-startowymi
i tuptając w kurtałce czekałam na start;)
10 km = ultra dystans:)
noo... nigdy nie-cierpiałam startować w zawodach na 10 km. Nie-fajny dystans, za krótki, za szybki, zupełnie nie dla mnie. A dzisiaj - dzisiaj te 10 km wydawało się ultra dystansem!
Mimo wielkiej radochy z samego udziału w biegu, przebierania nóżkami z numerem na koszulce niby mnie cieszyło i to bardzo! ale... też mi mocno smutno się zrobiło :( bo "forma", kondycja tak bardzo mizerna:(
Wolna i spokojna była ta moja pobiegawka Mikołajkowa ale... nogi nie przyzwyczajone, ciężkie, brakowało energiczności, dynamiki, lekkości stawiania każdego następnego kroku.
Mało przyjemne wrażenie, jak się pamięta, jak się kiedyś biegło... bo teraz to taka ze mnie słoniczka ociężała, powolna... :(
no ale... to przecież dopiero początek realizacji postanowień!
tylko żeby się nie zniechęcać i spokojnie, pomału wracać do biegania - tak do BIEGANIA i startowania! :)

a zdjęcia robił Piotrek;)
www.piotrdymus.com






sobota, 1 grudnia 2012

grudzień... już czas!

...nie-biegania czas trwa od dawna, od "za dawna"... od Biegu 7 Dolin w Krynicy we wrześniu 2011 roku
czyli od prawie niepamiętnych już czasów.
Niepamiętnych bo zapomnienie biegania okazało się szybkie, a bolesne i przykre w "skutkach"
- bo biegania można się oduczyć i zapomnieć, jak się biega, żeby biegać normalnie, swobodnie i bez dyszenia jak parowóz.
Było, jak było. Niewyleczone kontuzje, fizjoterapeuci, guru z Belgii, specjalistyczne metody takie i inne.
Dużo straconego czasu i brak efektu naprawy i poprawy.
A skoro ponad rok nie-biegania i wizyty u poleconych specjalistów nie "uzdrowiły", tego co się we mnie popsuło to... może i kolejni mega poleceni specjaliści powinni wkroczyć, a może bez ich wkraczania spróbować coś sportowego robić i ... może "kontuzje" i to, co boli wcale od treningu bardziej nie będzie bolało. Może tak, może nie-tak. I może bardzo nierozsądne ale...
Tak, zaczynam "trening"!
Trening to duże słowo:) Zaczynam "coś" robić sportowego. Czas już, czas!
Grudzień, zima - dobry, "najlepszy" czas na start:)
więc...biorę się za naprawianie siebie, mojej "formy" ;)
i.......................wierzę, że to najlepsze moje postanowienie w decyzjach wszelakich ostatniego czasu...