czwartek, 22 września 2011

łokietek...

11 dni z nitkami błękitnymi w łokciu...
czas już chyba na pozbycie się ich!
hmm...i chyba trochę się boję, że będzie bolało:(
no ale niech boli i niech juz jak najszybciej sie pozagaja wszystko żebym mogła używać normalnie ręki!
bo na basen juz tak bardzo mi się chce.............


23.09.2011.
edit... "operacja" odroczona:(
jeszcze nie czas na wyciągnięcie nitek:((
jeszcze muszą zostać i leczyć, zaklejać ranę...
 :(

30.09.2011.
edit...
wreszcie nareszcie po 19 dniach nitki i szwy łokciowe wyciągnięte!
ale się cieszę:)

środa, 21 września 2011

ZigTech Reebok

ZigTech Reebok Challenge czyli bieg z przeszkodami w centrum Warszawy;)
Uczestnicy tych dziwnych zawodów na kilometrowej trasie mieli do pokonania tor przeszkód: kontenery, rusztowania, wraki samochodów i inne takie;)
Organizator ów bieg nazwał "miejską dżunglą".
Oglądając filmikowe youtubowe zajawki zawodów i zdjęcia z edycji, która odbyła się w Hamburgu oraz czytając zachęty i obietnice Organizatora co do ponadprzeciętności i ekstremalności - byłam pewna, że zobaczę jakieś wielkie WOW i coś super fajowskiego.
Trochę się jednak rozczarowałam...bo dla potencjalnego widza, kibica, przypadkowego przechodnia - "zabawa w tor przeszkód" nie była niczym zjawiskowym, ekstremalnym ani widowiskowym.
Po prostu grupy kilkunastu osób biegły po wyznaczonym torze mając po drodze do przeskoczenia kilka opon, przebieżkę przez autobus...
Wyobrażałam sobie, że będą to jakieś niemalże kaskaderskie wyczyny;)
a to ot takie zwyczajne "coś", kilka podskoków, zeskoków na materac, przejście pod rusztowaniem...
szału ani "widowiska" nie było.

Ale za to było kilku chłopaków z trójmiejskiego klubu sportowego Movement:)
no ci to powymiatali i sprawili, że dzięki ich pokazom - zawody ZigTech Reebok - wspominam "fajniej" i nie jako jakies wyblakłe nijakie pobiegawki po mieście...
Chłopaki to specjaliści od parkour i freerunningu:)

Prakour to pochodząca z Francji forma aktywności fizycznej. Za twórcę parkour uznaje się Davida Belle"a.
Główną ideą parkour jest pokonywanie przeszkód stojących na drodze w jak najprostszy i najszybszy sposób.
...a dla mnie parkour... to przede wszytskim film Luca Bessona "Yamakasi" oraz "13 Dzielnica" ;)

Freerun natomiast to sport ekstremalny, który polega na wykonywaniu efektownych i trudnych tricków w czasie pokonywania przeszkód na trasie biegu. Za prekursora freerunningu uważa się Sébastiena Foucana, który odłączył freerun od parkour.
Freerun wywodzi się z parkour, ale prostota i szybkość pokonywania przeszkód nie odgrywa w nim znaczącej roli.
We freerun zmieniono znacząco technikę.
Elementy, które pozwalały przedostać się biegnącemu przez przeszkodę jak najłatwiej i jak najszybciej, zostały zastąpione przez tricki, które są trudne do wykonania, ale mają wartość pokazową (palm spin, wall spin itp), dołączone zostały także elementy akrobatyczne.
Freerun to sposób poruszania się ale także sposób myślenia.
Różnica pomiędzy parkour a freerun opiera się na odmienności w postrzeganiu przeszkody i sposobu jej pokonania.
Osoby trenujące parkour, patrząc na przeszkodę, myślą jak najsprawniej ją pokonać. Ludzie trenujący free running na tę samą przeszkodę spojrzą z zamysłem pokonania jej w jak najbardziej efektowny sposób.

Chłopcy z Trójmiasta pokazali "coś" fajnego:)
Wprost wgapiałam się w ich triki pokazowe bo było to coś niesamowitego - lekkość i płynność z jaką wykonywali ewolucje "przeskokowo-saltowe"... i wszytsko to z "usmiechem" i taka łatwością.
Naprawde fajnie fajnie bardzo fajnie:)
i fajnie-fajnie było to zobaczyć!




http://www.zigtechchallenge.pl/,%20www.ksmovement.pl

wtorek, 20 września 2011

Bieg 7 Dolin w Krynicy czyli czego nie powinno się robić bez treningu i przygotowania...

Ultramaraton w Krynicy był i jest dla mnie dużą lekcją pokory i "respektu" dla dystansu 100 km.
Nigdy nie biegałam wg planów treningowych, nie miałam wybieganej odpowiedniej ilości kilometrów, wykonanego treningu interwałowego, tempowego czy w danym zakresie.
Biegałam tak, jak to czułam, jak lubiłam.
Bieganie i treningi były dla mnie oderwaniem od codziennych porblemów.
Każde wyjście na pobieganie było czasem dla mnie - dla moich myśli, marzeń, planów.
Biegałam swoim tempem i tak było fajnie:)
Przychodziły zawody i wtedy okazywało sie, że bieganie szybko i na maxa tylko na zawodach boli... i obiecywałam sobie, ze na nastepne zawody przygotuje sie konkretnie i solidnie...
Bieg Rzeźnika był biegiem "z marszu" bo wiosną nie odpszczały mnie kontuzje:(
Mimo bólu tu i tam - Rzeźnika ukończyliśmy - ja z mocnym postanowieniem przyłożenia sie do konkretnego treningu.
Postanowienie było ale kilka dnia po Rzeźniku odbywał sie maraton w Górach Stołowych więc jak mogłam nie wystartować...
Wystartowałam, było dobrze, zmęczenie po-rzeźnikowe szybko minęło ale urazy i niedoleczone kontuzje pozostały, nasiliły sie i bardzo bolało.
A tak naprawdę mocno boleć to zaczęło kilka dni później:(
Dlatego bieganie i jakiekolwiek treningi na długie dwa meisiące zupełnie musiałam zarzucić:(
Wrzesien... czas szybko minął, a moje kontuzje nie:(
ale... mój "wymarzony" Bieg 7 Dolin w Krynicy i punkty do "wymarzonego" UTMB...
i znowu rozsądek i racjonalne myślenie odeszło gdzieś daleko a ja... pojechałam i wystartowałam w ultramaratonie.
Dwa miesiące zupełnie nie-sportowe, a mądra ja postanowiłam pobiec... bo przecież dam rade.
Rade dać dałam ale z jakim skutkiem...
Podczas całego ultramaratonu w Krynicy koncentrowałam sie tylko na bólu w biodrach, udach, kolanach, kostkach...
wszytsko mnie bolało, rwało, ciągnęło od pierwszych kilometrów.
I zamiast zachować sie racjonalnie i rozsądnie i zejść z trasy żeby nie zrobić sobie krzywdy i nie pogłębić niewyleczonych kontuzji i problemow - biegłam dalej.
Biegłam i walczyłam z przeraźliwym bólem.
"Pomocne" chiwilowo miały okazać sie silne tabletki przeciwbólowe...
1 ketonal duo może to i jakiś "sposób" ale łykanie tabletek jak cukierków to najgorszy pomysł na jaki mogłam wpaść.
A robiłam tak...bo chciałam ukończyć zawody jeśli wystartowałam... a tak mocno bolało:(
Co godzinę brałam kolejną tabletkę wierząc, że ta to na pewno juz pomoże i ulży mi i przestanie choć trochę boleć.
Ciężko sie biegnie jak wszystko tak bardzo boli, ciągnie, rwie...
każdy mięsien, kazdy kawałeczek nogi, pleców, bioder...:(
z marszu to sobie można pobiec 15 km ale nie 100!
Jesli Ktoś jest tak lekkomyślny jak ja i "wierzy" w to ze bez treningu i wybieganych kilometrów, bez przygotowania - uda mu sie ukonczyc
ultramaraton górski...
uda sie - jasne ze sie uda i sie "dobiegnie" ale cena, którą sie za to płaci jest za wysoka.
Dla mnie bieg w Krynicy zakonczyl sie kiepsko i bardzo zaluje ze tam pobieglam.
Początkowo myśłałam, chcialam przebiec treningowo kawałek... i powinnam byla tak zrobic ale po prostu bylo mi glupio zejsc z trasy.
Nie chciałam tego zrobić bo wydawało mi sie że to bedzie oznaczało moją słabośc...
Bieg ukończyłam cierpiąc bardzo po drodze - nie tyle ze zmęczenia bo siłe fizyczną miałam i wiem, że brakuje mi wybiegań długich - brakuje mi treningu konkretnego i jeśli zacznę "poważnie" podchodzić do kwestii treningu to starty będą łatwiejsze i będę mogła starać się walczyć z najszybszymi kobietkami
ale... najpierw muszę koniecznie wyleczyć wszystkie niewyleczone kontuzje, ktore same nie chcą odejść i przejść... a tylko się pogłebiają:(
Łykanie tabletek przeciwbólowych traktując je jako sprzymierzeńca w bólu... na krótko pomaga,
a w moim przypadku podczas Biegu 7 Dolin zupełnie nie pomogło - chyba za "duże" już są te moje niedoleczone problemy i nawet silne tablety z nimi nie potrafią sobie poradzić.
Zawody ukończyłam łykając 5 ketonali duo w przeciągu kilku godzin...
Brzuch bolał, było mi strasznie mdło i niedobrze ale wiązałam to bardziej z za dużą ilością snikersów i innych batoników zjedzonych podczas zawodów, a to chyba po prostu za dużo tabletek przeciwbólowych "łykniętych" w bardzo krótkich odstępach czasu...
Skutek był taki, że po biegu, pod ciepłym prysznicem - zasłabło mi się, upadłam, stracilam przytomnosc i łokieć rozwalilam.
I tu mam wielką pustkę i urwany film... pamietam tylko czarne plamy, a potem głos krzyczącego coś Piotrka...
okropne uczucie:(
Troche czasu trwało zanim odnalazłam sie w istniejącej rzeczywistości:(
bolało wszystko, w głowie sie kreciło:(
Rano niestety nie przyjęli mnie na ostrym dyzurze w Krynicy... bo zdarzenie miało miejsce wieczorem...
Tak więc dopiero wieczorem w Warszawie...
Pan doktor "ładnie" zszył mi podziurawiony łokieć.
Ależ to bolało... otwieranie rany, czyszczenie i to dzierganie...
brrr... paskudne uczucie
a teraz mam niebieskie niteczki w ręce, która boli przeokropnie:(
nie ma ani treningów, ani sauny, basenu i regeneracji - tylko ból...
taki oto "morał" mojej relacji z ultramaratonu w Krynicy...
Mogły być fajne wspomnienia i satysfakcja z mojego pierwszego biegu na 100 km, a dla mnie bedzie to jedynie bolesna lekcja cierpienia na trasie ze skutkami "przedawkowania" silnych leków przeciwbólowych - a wszytsko zeby złagodzić choć trochę, choć na chilkę ból niewyleczonych kontuzji...
:(
Teraz już naprawdę "wiem", że trening to podstawa, a starty "z marszu" w zawodach ultra to mega nierozsądna głupota, której mam nadzieję, ze już nigdy więcej nie powtórzę.
Więc ku przestrodze innych takich jak ja... zdrowie i odpowiedni trening to podstawa... a dopiero kiedy te dwa elementy grają to startujemy i wtedy czerpiemy z takich startów satysfakcję, bo możemy dac z siebie tyle ile trzeba.
Biegniemy, walczymy, ścigamy się, a nie walczymy z bólem, który uniemożliwia postawienie kolejnego kroku... :(

Życzę Wszytskim jak najlepszych wyników podczas jesiennych startów:)
a przede wszytkim dużo zdrówka do trenowania i startowania;)


http://www.festiwalbiegowy.pl/871,bieg-7-dolin--ultramaraton