czwartek, 27 czerwca 2013

magazyn Bieganie

...mój pierwszy górski maraton



czyli o tym, jak to było pierwszy raz i dlaczego..;)

…wiele w naszym życiu zdarza się przypadkiem i tak też było z moim bieganiem w górach.
Biegałam, startowałam w wielu biegach ulicznych ale o górach i startach w zawodach nie myślałam, nie planowałam - może dlatego, że nie było to jeszcze „popularne” i nagłośnione wśród znajomych biegaczy, może…
Starty w biegach ulicznych dawały mi satysfakcje i radoche z samego uczestnictwa w biegu jak i kolejnych życiówek. Nie planowałam gór ale… one zaplanowały, że zacznę po nich biegać;)
Wiosną 2010 roku wystartowałam w pierwszym biegu trailowym - krótki dystans ok. 7 km nad poznańską Maltą. Był to przypadek ;)
Nie wiedziałam, że w lasku nad Maltą odbywają się tego dnia zawody z cyklu Salomon Malta Trail Running. Przybiegłam na mój sobotni trening dookoła jeziorka maltańskiego ale zobaczyłam grupki ludzi z numerami startowymi na koszulkach. Wśród nich kilkoro znajomych i… zamiast mojego samotnego pobiegania nad Maltą wystartowałam w zawodach J
tak się zaczęło - mój pierwszy bieg trailowy
J
Tak się zdarzyło, że udało mi się wygrać te zawody więc byłam podwójnie zadowolona z treningo-nieprzewidywalnego-startu J
Kolejny bieg trailowy, w którym pobiegłam to 10 km w Puszczy Kampinoskiej pod Warszawą. To był też „przypadek”. Spędzałam weekend u koleżanki w Warszawie, wiedziałam, że w niedzielę będą zawody w Kampinosie - zabrałam ze sobą ciuchy i wystartowałam.
Bieg trailowy w Puszczy Kampinoskiej to mało wymagająca trasa, praktycznie porównywalna do płaskich biegów ulicznych. Brak wzniesień, przewyższeń, jedynie piaszczyste ścieżki miejscami sprawiały, że grzęzło się w piachu i trudno było nogi stawiać.
Przyjemna trasa, zacienione ścieżki w upalny czerwcowy dzień… i tym razem też start przyniósł zwycięstwo wśród kobiet J
Zadowolona wróciłam na poznańskie niziny. Dwie wygrane w dwóch kolejnych biegach cyklu STR spowodowały, że zaczęłam myśleć o kolejnym starcie, aby zbierać punkty do klasyfikacji generalnej. Następny bieg cyklu odbywał się za dwa tygodnie. Był to bieg już typowo górski - Maraton Gór Stołowych. Nie miałam pojęcia jak będzie i co to znaczy biegać po górach. Do tej pory dużo wędrowałam po górach ale… były to tylko spacery z plecakiem od schroniska do schroniska… ;)
Nie wyobrażałam sobie, jak może wyglądać rywalizacja i pokonywanie kilometrów na górskich ścieżkach. Nie zastanawiałam się nad tym, wiedziałam, że chcę spróbować pokonać dystans ultramaratonu w Pasterce. Spojrzałam na mapę, trasę i profil biegu i zastanawiałam jedynie, czy trasa będzie wystarczająco dobrze oznaczona i czy się nie zagubię po drodze;)
Wieczór przed zawodami w Pasterce to nowe spojrzenie na bieganie…
Przyjechali „ludzie gór”, biegacze, którzy przebiegli już wiele górskich ultramaratonów. Czułam się trochę dziwnie bo ja o bieganiu po górach nie wiedziałam zupełnie nic.
Nieznajomi biegacze do późnej nocy opowiadali o swoich startach w górach, pouczali co powinnam zabrać, jak biec. Z tych rad wynikało, że ja jako zupełnie początkująca w biegach górskich to najlepiej jeśli zabiorę ze sobą duży plecak i wrzucę do niego „wszystko” od płaszcza przeciwdeszczowego, skarpetek i butów na przebranie po najrozmaitsze energetyczne przekąski…
Wystraszyli mnie ;)
Sugerowali, że skoro to pierwszy bieg w górach to powinnam pobiec bardzo asekuracyjnie i spokojnie, aby tylko zmieścić się w limicie czasu wyznaczonym przez organizatorów.
Bez planu i zakładanego czasu pokonania dystansu stanęłam na starcie mojego pierwszego ultramaratonu górskiego.
Może zachowałam się lekceważąco ale porad Panów - speców od biegania po górach nie wzięłam sobie do serca i postanowiłam pobiec tak, na ile zgodzą się współpracować moje nie przyzwyczajone i nie nauczone do biegania po pagórkach nogi… ;)
Największym błędem było, że nie zabrałam ze sobą nic do picia. Wydawało mi się że skoro podczas maratonów ulicznych nigdy nie korzystałam z punktów żywnościowych i podczas żadnego biegu nic nie piłam to i tym razem będzie to sprawdzona i właściwa taktyka.
Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że ultramaraton górski w 40-stopniowym upale to nie „pobiegawka” na 15 czy 21 km na ulicy ;)
Na 15 km jedynym moim marzeniem był łyk wody! Na szczęście na mojej drodze stanął biegacz, który rezygnował z dalszego biegu i podarował mi swój bidon i pół butelki powerade J
co za radość i ratunek!
Do mety dobiegłam przeszczęśliwa, że udało mi się ukończyć mój pierwszy ultra maraton górskiJ
Biegów górskich nie da się porównywać z biegami ulicznymi.
Są zupełnie inne. Dla mnie jako „biegaczki nizinnej” trudne były zbiegi i z tym miałam problemy.
Wbieganie szło mi całkiem dobrze - do podbiegania nie potrzeba specjalnej techniki, wystarczy siła w nogach i jako-taka kondycja;)
Ze zbiegami jest już trudniej. Biegłam bardzo asekuracyjnie bojąc się, że krzywo postawię stopę, skręcę nogę na nierównej nawierzchni i kamieniach. Psychicznie zbiegi dużo mnie kosztowały, jeśli widziałam ile osób pędem mnie wyprzedza. Niektórzy biegli z taką lekkością i łatwością, „odpoczywając” podczas tych zbiegów i szybkimi susami oddalali się…
Później na „płaskim” odcinku i pod górkę musiałam nadrabiać stracone metry. Było to trochę demotywujące, że muszę włożyć tyle wysiłku żeby dogonić kogoś, kto i tak za chwilę na zbiegu przegoni mnie o kilkadziesiąt metrów - bo potrafi umiejętnie zbiegać…
To był właśnie mój problem - brak umiejętności zbiegania, zbyt duża asekuracja i ostrożność podczas stawiania kolejnych kroków w dół.

Ale…mimo braku umiejętności zbiegania - Maraton Gór Stołowych wspominam jako piękne nowe doświadczenieJ

Więcej w najnowszym magazynie Bieganie w artykule ‘temat numeru’ ;)